Dyskusja na temat, czy chorym na cukrzycę należy zabraniać spożywania cukru, czy też — odwrotnie — powinno im się to polecać, rozpoczęła się już w połowie ubiegłego stulecia i z dłuższymi przerwami trwa do chwili obecnej. W Polsce stosowanie cukru buraczanego (sacharozy) w żywieniu osób z cukrzycą, ma szczególnie długą tradycję. Ten sposób leczenia dietetycznego w tej chorobie zapoczątkował w okresie międzywojennym Jakub Węgierki kontynuował go do końca swojej aktywności zawodowej, dążąc przede wszystkim do poprawy bilansu węglowodanów, która występuje w miarę wzrostu ich spożycia, w tym także cukru (mimo równoczesnego nasilenia się cukromoczu). Efekty te były niekiedy szczególnie widoczne. W swojej monografii „Cukrzyca (diabetes mellitus)”, wydanej przez PZWL w 1954 r. Jakub Węgierko pisze: „…. na początku ostatniej wojny, kiedy nie można było otrzymać insuliny, chorym, którym groziła śpiączka kwasicowa, podawaliśmy 300—500 g i więcej cukru trzcinowego lub miodu na dobę i w ten sposób wywoływaliśmy u nich dostatecznie wysoki bilans węglowodanowy (+300 g i więcej), co wystarczało, by uchronić ich na pewien czas od grożącej im śpiączki”. Jakub Węgierko nie był w stanie ustalić, czy przewlekłe podawanie dużej ilości cukru (w diecie niskoenergetycznej 50 g, w diecie wysokoenergetycznej bez ograniczenia) wpłynęło na losy leczonych w ten sposób pacjentów, gdyż wielu z nich nie przeżyło wojny, zaś w okresie bezpośrednio po jej zakończeniu nie było warunków do podjęcia odpowiednich badań prospektywnych. W świetle współczesnej znajomości przemiany glukozy i następstw hiperglikemii należy sądzić, że spożywanie większej ilości cukru i spowodowana tym hiperglikemia stanowią rzeczywiste zagrożenie wcześniejszym występowaniem i większym nasileniem późnych powikłań w zakresie naczyń i nerwów obwodowych. Z tych właśnie względów podejmowane są wysiłki zmierzające do uzyskania u chorych na cukrzycę trwałej normoglikemii za pomocą stosowania urządzeń do ciągłego wlewu insuliny, czy też przez rygorystyczny system samokontroli, którego podstawą jest oznaczanie stężenia glukozy we krwi przez pacjenta w domu. Gwoli ścisłości trzeba stwierdzić, że przyrost glikemii po spożyciu sacharozy jest o połowę mniejszy niż po spożyciu glukozy i że w krótkotrwałym badaniu porównawczym, przeprowadzonym u tych samych chorych, którzy na zmianę otrzymywali dietę bez cukru oraz z określoną ilością tego składnika pożywienia przy zachowaniu izoenergetyczności obu diet, różnice w przebiegu glikemii dobowej i cukromoczu były niewielkie i nieznamienne. Nawet nieduże zwyżki glikemii, utrzymujące się całymi latami, stanowią jednak czynnik ryzyka chorób sercowo-naczyniowych. Wydaje się zatem słuszne traktowanie cukru (sacharozy) jedynie jako „środka słodzącego” i ograniczenie jego roli jako substratu energetycznego. W praktyce oznacza to ograniczenie jego spożycia wg wyżej podanych wskazówek. „Metoda Węgierki” wywarła bez wątpienia istotny wpływ na dalszy rozwój zasad żywienia chorych na cukrzycę w Polsce. Chociaż od ćwierćwiecza także w naszym kraju powszechnie ogranicza się spożycie cukru, to przecież stosowanie diety ubogotłuszczowej i bogatej w węglowodany (złożone) nastąpiło w Polsce o wiele wcześniej niż w innych krajach. Z „metody Węgierki” wywodzi się także coraz szerzej w święcie akceptowana zasada, że chory na cukrzycę może jeść wszystkie produkty, tylko we właściwej ilości i we właściwych proporcjach.